środa, 8 listopada 2017

#6 Pamiętny dzień w roku, czyli recenzja "November 9" Colleen Hoover


Mamy dzisiaj 8 listopada, także to idealny czas na zrecenzowanie powieści, która ukradła, rozdarła, połamała, rozbiła na tysiące kawałków, a potem poskładała i dodała do mojego serduszka coś od siebie. November 9 to kolejna powieść, którą przeczytałam od Colleen Hoover i myślę, że jest to najlepsza książka, którą przeczytałam w tym roku. Nie wiem, czy jakakolwiek od nie powieść przebije Hopeless i Losing Hope, które uważam za jedną wielką całość, tylko wydaną w dwóch częściach. Jednak aby zbytnio nie przerzedzać przybliżę wam trochę o co mniej więcej chodzi w tej historii.

Jak można się może domyśleć wszystko zaczyna się dziać 9 listopada, kiedy to Fallon, spotyka się na ze swoim ojcem na obiedzie i opowiada mu o swoich planach na przyszłość, ten ją upomina w trochę nietaktowny sposób, że nie powinna tak jakby zerwać ze swoimi dawnymi marzeniami o aktorstwa w teatrze i zająć się czymś innym. Wtedy do akcji, a raczej wtrąca się można by powiedzieć w nie swoje sprawy Ben, który zaczyna udawać jej chłopaka, przez co atmosfera jest staje się napięta, a nie można tutaj nie powiedzieć, że jej ojcu prawie oczy wyszły z orbit. (Przynajmniej sobie to wyobrażam, krytykuje jej wygląd i to że nie ma chłopaka, a tu nagle znikąd zjawia się chłopak, który całuje jego córkę w policzek i przeprasza za spóźnienie.) Następnie w tym samym dniu jadą po tym niezwykłym obiedzie do domu Bena i obiecują sobie, że przez pięć lat będą spotykać się tylko w ten jeden dzień. Nie będą się ze sobą komunikować w żaden sposób, a gdy przyjdzie kolejny 9 listopada spotkają się w tej samej restauracji.

Z ręką na sercu przyznaję się wam, że opowieść pochłonęła mnie do reszty od samego początku do samego końca. Historia jest prowadzona z dwóch perspektyw, czyli Fallon i Bena, co bardzo mi się spodobało, a każdy ten jakby jeden dzień, jest jakby jedną częścią, po której możemy przejść do następnego dnia, i tak do końca powieści. Na początku może się wam zdawać, że to znowu jakiś durny romans, i takie tam inne synonimy, wyrazy bliskoznaczne i co tam jeszcze znajdziecie. Mnie osobiście wcisnęło w krzesło zakończenie i beczałam jak bóbr gdy zakończyła opowieść. W zasadzie to nie podejrzewałam że tak to się skończy, a do tego, że jest odrobinę połączona z Ugly Love, co sprawiło, że jeszcze bardziej pokochałam zarówno autorkę, jak i powieść za ten element.

Gorąco wam tę książkę polecam idealna na dzisiejszy i jutrzejszy wieczór, jeśli ktoś lubi czytać tak niektóre historie w miesiącu, w którym dana opowieść się rozgrywa, ale jak dla mnie każdy czas jest dobry na przeczytanie November 9 (ale lepiej nie czytajcie jej w szkole. Wiecie możecie się jeszcze rozpłakać na lekcji i wszyscy pomyślą, że coś się stało.) Do prawie końca myślałam, że wyrzucę książkę, no bo, jak to ja nie lubię pewnych zakończeń lub nie domówień, które jak dla mnie i tak pozostały, także powinnam miotać tą książką o podłogę, ścianę, parapet i co tam jeszcze można uderzyć, ale co i tak przyszło do czego to jedynie rzuciła ją na łóżko. Bo to w końcu moje dziecko i nie mam zamiaru jej krzywdzić. Jeszcze poleciałaby mi gdzieś i co wtedy?

Dobra kończąc moją paplaninę moja ocena to 10/10

(I tak patrzę na wszystkie moje pozostałe recenzje, to wszystkie ksiązki posiadają ocenę 10 i boję się, że pomyślicie o mnie jako osobie, która lubi wszystkie książki, a tak nie jest [niedługo pojawi się post, o książkach, które przeczytałam i mnie rozczarowały (spoiler Olimpijscy Herosi! - tak, nie pomyliłam się] oraz książki, których napewno nie przeczytam do końca lub wcale)

I takim oto akcentem kończę swoje wywody. Następna recenzja, albo wpis już wkrótce.

Pozdrawienia z księżyca ;*
~~Selene~~

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Czytelniczka z Księżyca , Blogger