czwartek, 12 lipca 2018

#24 Kiedy wszystko jest stracone, liczy się tylko miłość, czyli "Niebo na własność" Luke Allnutt (Recenzja Przedpremierowa)

Witajcie kochani

Jak tam kolejny tydzień wakacji? Powiesz szczerze, że nie mam pojęcia jakim cudem jest już prawie połowa miesiąca! Ponadto nie za bardzo chce mi się wracać do szkoły, na ten ostatni rok. Chyba nie chcę słyszeć od nauczycieli, że w tym nadchodzącym roku szkolnym będę zdawać maturę, a jeszcze wcześniej drugą kwalifikację, czyli ostatnie dwa egzaminy zawodowe.

No, dobra. Na razie o tym nie myślmy. W końcu jeszcze mamy wakacje, a na maturę jeszcze przyjdzie pora.

Nadszedł więc czas na kolejną recenzję (bo oczywiście muszę to robić, prawie że na ostatni moment). Dzisiaj opowiem wam trochę o "Niebie na własność". Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję wydawnictwo otwartemu.


Jack jest oczkiem w głowie rodziców, źródłem ich szczęścia i rodzinnej
harmonii. Gdy ma trzy lata, zaczyna zachowywać się niepokojąco.
Pojawiają się problemy z utrzymaniem równowagi i mówieniem. Nieśmiałe podejrzenia zmieniają się wkrótce w diagnozę – Jack ma złośliwy nowotwór mózgu. Rozpoczyna się dramatyczna walka o życie dziecka. Zdesperowani i wyczerpani rodzice powoli oddalają się od siebie i kłócą, zamiast wspierać.

Jak dla mnie opowieść bardzo dobrze przedstawia, realia jak mogą zareagować rodzice, na wieść o chorobie dziecka w dzisiejszych czasach. Oczywiście każdy człowiek reaguje inaczej, także zdaję sobie sprawę, że nie każdy człowiek reaguje tak samo, jak inny człowiek. No i nie każdy członek rodziny jest na tyle życzliwy oraz nie zapominają o błahostkach, tylko nadal pamiętają, co niby zrobiliśmy strasznego, w tym przypadku Anna i Rob wzięli spontaniczny ślub, z którego rodzice Anny byli bardzo niezadowoleni i oburzeni, zamiast cieszyć się szczęściem córki, którą tak nawiasem mówiąc, traktowali bardziej jako służącą, która miała zajmować się biednymi sierotami, gdy całą trójką byli tak jako misjonarze.

Jednak to, co mnie na początku zdezorientowało to początek całej historii, który już nam zapowiada, jakie jest zakończenie. Nie mówię jednak, że początek był nudny lub beznadziejnie napisany, choć... No dobra nie będę owijać w bawełnę, był to chyba najdziwniejszy początek, jaki czytałam, choć również przygotowuje czytelnika, jakie nas czeka zakończenie.

Jednak czytając takie książki, (te wersje bardziej przysłodzone, gdzie nawet nieznajomy na ulicy pomaga choremu) zaczynamy chyba zapominać, jacy czasem mogą być teściowie/rodzice/dziadkowie. Bo nie każda osoba w rodzinie jest na tyle empatyczna, aby całkowicie zapomnieć dawne zwady lub wybryki młodzieńczych lat.

No, ale gdy zapomnimy o tej sprawie, to niestety zostaje jeszcze sprawa z pierwszymi rozdziałami, które według mnie nie były, albo skończone lub były niedopracowane. Ale na szczęście takowa sytuacja zaczyna tak jakby znikać podczas dalszego czytania.

Jeśli chodzi o przerywniki, które czasem znajdują się, pomiędzy jak to nazwałam, przerywnikami od rozdziału, to według mnie powinno być ich odrobinkę więcej, ponieważ bardzo mi się podobały. Te kilka słów, które zostają umieszczane pod zdjęciami, których niestety nie możemy zobaczyć (a szkoda, bo wyglądałoby to na pewno bardzo interesująco i dodało tylko większy urok opowieści).

Autor świetnie skonstruował i przedstawił możliwe komplikacje po operacji. Że nie zawsze operacja to złoty środek, a wręcz przyczyna tak naprawdę tragedii, która niebawem czeka rodzinę, która nie do końca jest dobrana. Mam rzecz jasna na myśli rodziców Jacka, ponieważ Rob jest przedstawiony jako taki klasyczny naukowiec/myśliciel, który wierzy w siebie, że może dokonać coś więcej, natomiast Anna jest twardo stąpającą kobietą, która na dodatek skończyła studia ekonomiczne. Jednak pomimo że na początku nie wierz w jego projekt dotyczący map Google i pomimo tego, że się on udał, to przy kolejnym projekcie nadal podchodzi do niego sceptycznie, jak nie bardziej.

(Także Rob gratuluję, że wytrwałeś z Anną tyle lat, ale czego się nie robi dla miłości).

Jednak opowieść bardzo realistycznie i dobrze pokazuje, jak niby błahe problemy lub małe wpadki dziecka, mogą zwiastować nadchodzącą katastrofę. Po przeczytaniu niektórych momentów sama czułam się, jakbym to ja był chora, ale prawdopodobnie czułam się tak, z tego powodu, gdyż zawsze, gdy czytam o jakichś operacjach lub je widzę, momentalnie wszystko mnie boli w środku, nie wspominając o widoku krwi (omdlenie na miejscu).

Jak mogliście zauważyć po wcześniejszym poście, mam słabość do takiego typu literatury. Bo ona zawsze mi zaświeca lampkę, że jednak powinnam coś więcej zrobić w swoim życiu, a dodatkowo zawsze mogę się dowiedzieć, choć strzępkowe informacje o chorobie, która występuje (tutaj o typach guzów mózgu oraz jak one zazwyczaj są widoczne na zdjęciu rentgenowskim).

Dlatego też uważam, że to była bardzo miła lektura, przy której nie obyło się bez łez.

Jak dla mnie, pomimo dziwnego początku i lekko denerwujących rozdziałów oceniam książkę 7/10.

Mam cichą nadzieję, że pomimo tych wad, które wymieniła, jednak sięgniecie po pozycję, ponieważ autor z czasem się rozkręca i powieść staje się dzięki temu tak jakby schodkowy zobrazowaniem weny i pomysłu Allnutt'a.





Na dzisiaj to by było na tyle.

Jutro prawdopodobnie pojawi się prawdopodobnie wyczekiwana przez niektórych recenzja Tryjonu.

Także do zobaczenia, a raczej do kolejnego postu kochani.

Śpijcie księżycowo.

~~Selene~~





2 komentarze:

  1. Na pewno przeczytam - odkąd pojawiła się zapowiedź już wiedziałam, że na pewno to zrobię. Ma też ładną okładkę. Jestem ciekawa jak ja ją odbiorę :)
    http://whothatgirl.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie czytalam tej książki, ale wiele o niej słyszałam i na pewno się na nią skuszę :) pozdrawiam :) www.wspolczesnabiblioteka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Czytelniczka z Księżyca , Blogger